"Zakazana miłość" - Rozdział 10


Rozdział 10
„W kraterze wulkanu.”

Biegli już od kilku godzin, co chwila posyłając sobie ukradkowe spojrzenia. Do tej pory zrobili tylko jedną przerwę tylko po to, żeby trochę odpocząć. Tutejszy klimat dawał się im we znaki, a wysokie temperatury wcale nie ułatwiały biegu. Spojrzał ma nią kątem oka - z resztą nie pierwszy raz w tym dniu - po czym się zatrzymał. Różowo włosa posłała mu zdziwione spojrzenie. Blond włosy położył na ziemi plecak, po czym zdjął i tak przesiąkniętą potem koszulkę ukazują tym samym swoją umięśnioną klatkę piersiową. Schował materiał do plecaka i ruszył w dalszą drogę.
Biegłam kilka metrów za niebieskookim. Na początku, kiedy się zatrzymał nie za bardzo wiedziałam, o co mu chodzi, ale kiedy zdjął koszulkę myślałam, że zemdleję. Nie dość, że temperatura powietrza jest wysoka to jeszcze podskoczyło mi ciśnienie. Zastanawiam się tylko czy zrobił to, bo było mu gorąco, czy dlatego, że chciał mi zaimponować, chociaż oczywiście jedno nie wyklucza drugiego. Stanęłam nagle tak samo z reszta jak mój towarzysz. Posłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia. Oboje wiedzieliśmy, że od dłuższego czasu jesteśmy obserwowani, chociaż łudziliśmy się, że uda nam się uniknąć walki. Nim się spostrzegliśmy dokoła nas pojawił się cały sztab ANBU pochodzącego z… Konohy…?! Ale… jak…?! O co tu do licha chodzi?! Myślałam, że naszym głównym wrogiem jest Madara… O kurwa! Czemu na to wcześniej nie wpadłam? Skoro poluje na nas Madara to i Danzou! Ci ANBU, którzy stoją teraz przed nami są z korzenia, a skoro nawet ten staruch przeszedł na stronę Uchihy, to znaczy, że w każdym kraju znajdzie się ktoś, kto się do niego, a raczej do nich, – bo kto, jak kto, ale Danzou nie da z siebie zrobić pieska na posyłki - przyłączy. W ten sposób mogą stworzyć najpotężniejszą armię, jaką widział ten świat. Ech… najgorsze jest to, że nie mam dowodów na to, że zostali wysłani przez tego wrednego dziada.
- Jakim prawem ANBU, Konohy atakuje Hokage? – zapytał, Naruto. Nigdy nie słyszałam w jego głosie tyle jadu. Fakt jego marzeniem zawsze było zostać Kage i mieć szacunek pośród innych, a shinobi który śmie się zaatakować władcę na pewno go nie ma.
- Nie wiem, jakim cudem taki gówniarz jak ty śmie się nazywać Kage. – odparł jeden z napastników. Jego twarz zakryta była maską w kształcie głowy lwa. To on jest tu dowódcą. Nim się zdążyliśmy zorientować mężczyzna wyjął kunai i rozpoczął natarcie, ale nie skierował się w stronę blondyna, tylko w moją. W ostatniej chwili zdążyłam odeprzeć atak. Tak, teraz to Naruto się wkurzył. W niespełna kilka sekund na jego dłoni pojawiła się niebieska kula energii.

Przemierzaliśmy las, co jakiś czas robiąc przerwy ze względu na Karin i Sujgetsu. Westchnąłem głośno próbując zignorować kolejny pisk zachwytu, który wydobył się z ust czarnookiej. Zastanawiam się czy zdjęcie koszulki na pewno było dobrym pomysłem. Ciekawe jak Ona by zareagowała…? Chociaż bardziej mnie zastanawia, co zrobi, kiedy przekaże jej jakże cudowne wieści. Dawniej byłbym pewien, rzuciłaby mi się na szyję z okrzykiem radości, ale teraz… w końcu minęło tyle lat. Zatrzymałem się gwałtownie. Cholera! Znam tę czakrę! Tylko jego mi tu brakowało!
- Wyłaź Itachi. – syknąłem. Powiedzcie mi jak to jest. Zawsze, kiedy chcę go zabić to albo mi ucieka, albo nie mogę go znaleźć, a kiedy jest ostatnim, czego mi potrzeba zawsze się pojawia. Tym razem nie mogę tracić na niego czasu. – Karin, Sujgetsu, Jugo… zajmijcie się nim. – powiedziałem i nie oglądając się za siebie ruszyłem dalej.

Walczymy już od prawie godziny, a ich wcale nie ubywa wręcz przeciwnie. Mogłoby się wydawać, że na miejsce jednego zabitego pojawia się kilku innych. Spojrzałam na mojego towarzysza. Jestem wykończona tą walką. Prze te kilka lat zdążyłam przywyknąć do chłodnego klimatu Kumo. Ech... jednak ta blokada ponad połowy moich zasobów czakry nie by było dobrym pomysłem. Poczułam z boku mocne pchnięcie. To blondyn uchronił mnie przed jednym z ataków.
- Biegnij i znajdź kryształ. Kiedy skończę dogonię Cie. – szepnął mi do ucha i powrotem rzucił się w wir walki. Nawet nie protestowałam, wiedziałam, że to nie ma sensu. Posłusznie wykonałam jego polecenie.
Skoczyłam na jedną z pobliskich gałęzi oddalając się tym samym od pola waliki. Biegłam jakieś pół godziny, co chwila myśląc jak radzi sobie blondyn. Dopiero tetra zdałam sobie sprawą, że cały czas, może nawet podświadomie bałam się o niego i nadal boję. Oznaka słabości…? Nie raczej tego, że martwię się o niego i… zależy mi na nim. Zeskoczyłam na ziemię. Przede mną znajdowało się strome podnóże wulkanu. Zero roślin, ani tym bardziej zwierząt, tylko gołe, szare skały. Jeden nie właściwy ruch i po mnie. Skierowałam czakrę do stup i rozpoczęłam wspinaczkę. Zważając na moje zmęczenie okazało się to większym wyzwaniem niż myślałam. Tak szczerze mówić to nawet nie wiedziałam, gdzie dokładnie mam szukać tego klejnotu. Ba lepiej nie wiem nawet czy on gdzieś tu jest. Z wielkim trudem wdrapałam się na samą górę. U moich stup znajdował się wielki krater, a w nim gorąca lawa. Dokoła mnie roztaczał się gęsty las, który sięgał aż po sam horyzont. Starłam ręką pot z czoła. Długo nie wytrzymam. Muszę jak najszybciej znaleźć to, po co tu przyszłam. Uważnie przyjrzałam się kraterowi, gdy mój wzrok przykuło małe zawiniątko, do którego przymocowany był brązowo – szary kamień. Podeszłam bliżej i ujrzałam kawałek liany zwisając w dół. Przełknęłam głośno ślinę i nie mając większego wyboru chwyciłam się rośliny i wychyliłam się tak by chwycić pakunek. Jeszcze trochę… zostało kilka milimetrów… wychyliłam się maksymalnie i do sięgnęłam zawiniątka. Moja radość nie trwała jednak długo gdyż liana, na której właśnie wisiałam zaczęła się przerywać. Nim zdążyłam zareagować leciałam w dół wprost w gorące objęcia lawy. Ostatnie, co zapamiętałam to silne ramiona, które mnie pochwyciły i czarne tęczówki mojego wybawiciela.
Negai

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz